poniedziałek, 24 listopada 2014

Pani Ana.

Szanowna Anoreksjo!
Tyle o Tobie można przeczytac w książkach i internecie, tyle o Tobie mówią w telewizji, tak bardzo uświadomione jest społeczeństwo, a tak naprawdę gówno o Tobie wiedzą :)

Taka jest prawda Kochani. Nie chcę nikogo obrażac i szanuję wszystkich "niosących pomoc" biednym ludziom, którzy są tak ciężko chorzy, wszystkich psychiatrów, psychologów, lekarzy, terapeutów, dietetyków i dobre dusze, szanuję, naprawdę i właśnie z całym tym szacunkiem oznajmiam Wam, że nie macie pojęcia o anoreksji (o ile sami jej nie przeszliście).
To chyba jak z nowotworem - jeśli nie chorowałeś to Twoja wiedza jest minimalna chocbyś nie wiadomo ile osób z nowotworem spotkał i ilu pomógł.
We wszystkim istnieje bowiem TEORIA i PRAKTYKA, które często mają ze sobą niewiele wspólnego.

Czuję bardzo dziwną potrzebę napisania o tym, choc nie wiem czy to dobry pomysł. Nie chcę żadnych słów litości, broń Panie Boże, ani współczucia, ani wyrazów otuchy i wsparcia. Chcę żebyście wiedzieli, żebyście w porę mogli zaregowac, żebyście nie pozwolili by Wasze dziecko/przyjaciółka/siostra/brat spieprzył sobie pół życia.

Zaczęłam się odchudzac w trzeciej klasie gimnazjum. Ważyłam wówczas 49,8kg i mierzyłam 163cm. Nietrudno się domyślic, że byłam chuda. I doskonale o tym wiedziałam.
Wcześniej nigdy nie miałam najmniejszych problemów z jedzeniem i wagą. Byłam zbyt szczupła, ale zawsze zdrowa. Jadłam ( policzyłam sobie z ciekawości ) czasami nawet 2700 kcal, ale nigdy nie umiałam wysiedziec w miejscu, zawsze coś trenowałam, zawsze byłam aktywna fizycznie i społecznie, było mnie wszędzie pełno, byłam duszą towarzystwa, głupawka podczas której ledwo dało się utrzymac siuśki i od której bolał brzuch były codziennością. Cudowne życie szczęśliwej nastolatki. Jadłam oczywiście głównie syf. Na śniadanie płatki (cukier) z mlekiem, w szkole kanapeczki, po szkole dwudaniowy obiad, po obiedzie kawusia i paczka Łakotek lub paczka Nimm2, na podwieczorek dwie bułki z serem żółtym i ketchupem, na kolacje dwie kiełbasy/pizza/kebab, same pyszności. W końcu stwierdziłam, że mam cellulit, a nie mogę go miec.
No i postanowiłam zrzucic 3kg. Zupełnie przypadkowo trafiłam na photobloga (był 13 luty), gdzie istniała grupa motylków. Czyli innymi słowy chorych dziewczyn, które wspierały inne chore dziewczyny, aby były bardziej chore (czyt. piękne - w ich mniemaniu).

Zafascynowałam się. Super. Grupa. Chcę należec do grupy, chcę byc wyjątkowa, chcę byc piękna, chcę byc motylem.
Czy było trudno? Nie. Było banalnie. 14 lutego (walentynki, czas na miłosc, wielką miłosc) założyłam swojego photobloga, już jako jeden z motylków. Pierwszy wpis, pierwszy bilans kalorii. Pozwólcie, że wstawię cytat właśnie z tego pierwszego wpisu: 

Czas na mój pierwszy bilans zapisany tutaj. Jeśli popełnię gdzieś błąd w kaloriach to poprawcie mnie.
ś - dwie kromki chrupkiego z odrobiną masła i pomidorem [ ok. 73]
II ś - actimel i vibovit [77]
o - ziemniaki + mała rolada (zjedzona w połowie) i sos [ ok. 250]
k - planuję zjeść makrelę wędzoną (niecałą) [ok. 150]
Razem około 550 kcal, w porywach do 600. Nie jest tak źle, chciałabym w tych granicach zawsze się utrzymywać, choć wszelkie poradniki i mądrości książkowe wypisują, że przy moim wzroście i wieku powinnam jeść ponad 2000 kcal dziennie ;OO śmieszne ;d Chcą chyba zrobić z nas wszystkich stado słoni, a nie piękne i zgrabne kobietki.

Aż nie chce mi się wierzyc, że to pisałam ja. Heloł moje stado słoni ;*
Od tej chwili tylko raz przekroczyłam 800kcal, kiedy pojechałam do cioci na urodziny i zjadłam chyba 514654 kromek chleba z masłem. Ukarałam się za to dosadnie i już więcej nie myślałam o wykroczeniu poza bilans kaloryczny (można to tak nazwac?)
Cwiczyłam około 2h dziennie. Chociaż właściwie to cwiczyłam non stop. Robiłam wszystko by spalic kalorie. Skakałam nogami pod ławką, wyginałam nadgarstki (to przecież praca mięśni), żułam gumy, albo udawałam, że to robię, napinałam brzuch, biegałam po schodach bez celu..
Ważyłam się codziennie. Ani razu moja waga nie wzrosła, nawet o 100g (dziwne byłoby gdyby wzrosła), pod koniec kilka razy się zatrzymała, ale obcięłam wówczas kolejne 100kcal, albo po prostu biegałam dwie godziny i na drugi dzień było już mnie mniej.

Pewnego razu dostałam na WF-ie piłką w głowę i straciłam przytomnośc. Przyjechała po mnie mama i wtedy zaczepiła ją jedna z nauczycielek. Powiedziała, że wszyscy zauważyli, że bardzo schudłam, że nic nie jem, że bardzo się zmieniłam, podała mamie adres ośrodka gdzie stacjonują psychologie i psychiatrzy. I tak się zaczęła przygoda z lekarzami i specjalistami wszelkiego rodzaju (w pewnym okresie byłam pod opieką czterech psychologów i dwóch psychiatrów).

A co się we mnie zmieniało? Przestałam miesiączkowac (dwa lata walczyłam o powrót miesiączki i naprawdę doceniam ten comiesięczny ból i dyskomfort), miałam sine palce (zwyczajnie fioletowe), było mi zimno (w maju siedziałam w szkole ubrana w podkoszulkę, koszulkę, golf, bluzę, kurtkę zimową i rękawiczki. Tak, siedziałam na lekcjach w rękawiczkach. Nie, nie miałam już wtedy znajomych i w sumie nie chciałam ich miec, miałam moją Anę i motylki), kości zaczęły przebijac skórę, a więc byłam cała w siniakach (gdy za długo siedziałam w jednej pozycji to zwyczajnie czułam przeżynające się kości a zaraz potem w tym miejscu pojawiał się siniak), nie sypiałam (głównie przez te przebijające skórę kości, ale i coś w rodzaju głodu), szumiało mi w uszach 24/7, nie słyszałam za dobrze moich słów i zapomniałam jaki mam naprawdę głos, wypadały mi włosy (w pewnym momencie miałam łyse prześwity), ciśnienie mojej krwi było przerażająco niskie, a puls wynosił 36-40 (Pani w szpitalu była przekonana, że zepsuł im się sprzęt i dwukrotnie go wymieniała). Po dokładnych badaniach w szpitalu okazało się, że mam bardzo dużo płynu w worku osierdziowym (grozi to zatrzymaniem pracy serca), płyn w okolicach miednicy, praktycznie niedziałającą tarczycę, hormony na poziomie bliskim zera, niedobory chyba wszystkiego co możliwe i inne wspaniałości.

Waga w dniu przyjęciu na oddział: 36,9kg.
W szpitalu spędziłam 4 tygodnie podczas których przytyłam ponad 7kg. W dwa miesiące powróciłam do wagi niewiele wyższej niż 37kg i ponownie wylądowałam w szpitalu, tym razem na ponad 8 tygodni.
Codziennosc szpitalna: 6:00 pobudka, siusiu, ważenie (stawałyśmy tyłem do wagi, nie mogłyśmy jej widziec), 
8:00 śniadanie (zazwyczaj zupa mleczna, bułka i parówki), 10:00 drugie śniadanie (dwie kromki chleba), 12:00 obiad (dwudaniowy, ogromna porcja, na szczęście jedzenie było pyszne), 14:00 koktail (nutridrink/ferbi 300kcal w 150ml), 15:00 podwieczorek (drożdzówka/batony/budyń) 17:00 kolacja (4 kromki chleba) 20:00 kolacja II (2 kromki chleba).
Waga wzrastała, ale przez pierwsze 2 tygodnie, potem nastąpiło zatrzymanie. Bez większej ilości jedzenia ani rusz, a więc (kiedy już zrozumiałam, że bez przytycia nie wyjdę) zaczęłam o 6 rano zjadac dwie drożdzówki, na podwieczorek zjadałam 3 pączki, a po kolacji od 20 do 23 objadałyśmy się z dziewczynami ciastkami w czekoladzie. Życ nie umierac :)

Ah, miałam oczywiście myśli samobójcze i depresję, to chyba taki pakiet gratisowy do anoreksji. Przyjmowałam więc bardzo silne psychotropy, które nie zmieniały kompletnie nic poza tym, że chciało mi się bardzo spac. Dostawałam też milion tabletek na pobudzenie apetytu.

Ponownie do szpitala trafiłam we wrześniu (wcześniejszy pobyt trwał od 22 maja do 20 czerwca bodajże), wyszłam w listopadzie (jakoś w połowie). Wtedy już wiedziałam, że na pewno nie chcę wrócic do szpitala, więc nie mogę chudnąc. Rodzice wydawali więc grube tysiące (nie jesteśmy bogatą rodziną, więc wydali na mnie oszczędności z ostatnich 15 lat) kupując setki Nutridrinków (wiedziałam, że są kaloryczne, ale zdrowe, więc przytyję, ale zdrowo = nie będę tłusta), bo do jedzenia wciąż nie byłam przekonana. Jadłam cały czas to samo. Ciemny chleb, jajko, warzywa, owoce, czasami mięso, czasami wędzoną rybę i hektolitry Nutrisi.
Cały czas jeździłam na wizyty kontrolne do szpitala, na terapie do psychologa i kontrolę do psychiatry.
Byłam tak samo chora, tylko, że już bez spadku wagi. Utrzymywałam te moje 45-46kg. 
W maju następnego roku poznałam mojego chłopaka. W czerwcu wmusił we mnie kostkę milki. O kur*a, jak ona smakowała. Przepłakałam całą noc dręczona wyrzutami sumienia, ale następnego dnia sięgnęłam po kolejną kostkę.. i tak w lipcu ustanowiłam mój rekord - 7 czekolad zjedzonych w ciągu jednego.
I tak z anoreksji popadłam w coś na wzór bulimii (tylko raz udało mi się zwymiotowac, zwyczajnie nie potrafię sprowokowac wymiotów, dzięki Bogu). Kompulsywne napady obżarstwa, które trwają do dnia dzisiejszego. Amen.

Ciąg dalszy może nastąpi..
Dziękuję. A.

sobota, 22 listopada 2014

Co jem, co piję, jak żyję? :)


Byc może ten post będzie pomocny dla kogoś, zainspiruje, zmotywuje albo po prostu podsunie pomysły na posiłki.
Pokażę Wam dziś co jem na śniadanie! Jeśli będziecie zainteresowani napiszę kolejno posty o obiedzie/podwieczorku/kolacji :) Chcecie?
 Większośc osób śledzi mnie na instagramie (fit.gagatekk) więc doskonale kojarzy poniższe zdjęcia.
W mojej diecie dbam przede wszystkim o białko. Staram się dostarczac go dosc dużo i koniecznie musi znajdowac się w każdym posiłku. Stawiam na produkty pełnoziarniste, nieprzetworzone czyli jednym słowem ZDROWE ŻAREŁKO.

ŚNIADANIE: Podobno najważniejsze, czy rzeczywiście - sporna kwestia. Niemniej jednak dla mnie to najpyszniejszy posiłek w ciągu dnia i najbardziej na niego czekam. To posiłek gdzie większą wagę przywiązuję do węglowodanów (również cukrów prostych), aby dostac kopa i doładowac organizm po nocnej głodówce. Wybieram więc najpyszniejszą, najlepszą, niezastąpioną i jedyną w swoim rodzaju OWSIANKĘ. Nie dlatego, że jest modna i zdrowa (choc to niezwykle ważne), ale dlatego że za nią szaleję i mogłabym ją jeśc do każdego posiłku.
Dbam też o dostarczenie białka (dłużej jestem syta, nie mam ochoty podjadac w porze obiadowej) - zwykle w postaci jajek.
Moja owsianka składa się zawsze z: 20g płatków owsianych zalanych wodą, 150-200g owoców (w lecie truskawski/maliny/borówki, teraz raczej jabłuszko), 8-15g migdałów, 10g pestek dyni, 10g jagód goji oraz opcjonalnie cynamonu, wiórek kokosowych.
Owsianka z malinami jagodami, jabłkiem,
 cynamonem, jogurtem naturalnym,
migdałami oraz pestkami dyni.
Owsianka z malinami, jagodami, migdałami, pestkami dyni oraz jajko :)
Chleb czystoziarnisty, pasta z awokado, wędzony łosoś, dwa jajka, warzywka i kawa z mlekiem.


Jajecznica z 3 jajek na 4g masła i cebuli
ze szczypiorkiem. Chleb pełnoziarnisty
z masłem, rzodkiewki.


Owsianka ze startym jabłkiem
oraz dynią, pestkami dyni, migdałami,
jagodami goji. Omlet z 2 jaj z czerwoną cebulką,pomidorki z mojej szklarn:)

Owsianka z malinami, jagodami, jeżynami, pestkami dyni oraz jagodami goji. Dwa jajka
i pomidorki.
Gdy absolutnie nie mam czasu (co zdarza się niezwykle rzadko, bo z dobrą organizacją jesteśmy w stanie zrobic wszystko), a czasami są takie dni kiedy wracam do domu w środku nocy, rano wstaję o 5 i mam 20 minut żeby zjeśc, umyc się, ubrac itd. wtedy mieszam miarkę odżywki białkowej z jogurtem naturalnym, dorzucam garsc wszystkie co mam pod ręką i mam również smaczne śniadanie, dostarczające witamin, błonnika, energii oraz białka. Niekoniecznie wygląda ono wtedy tak ładnie i nie delektuję się każdym kęsem, ale jest to lepsza opcja niż jedzenie batona prowadząc samochód.

Nie mam niestety zdjęcia, ale wspomnę o jeszcze jednym fenomenie - JAGLANCE. :)
To super posiłek, który przygotowuję dzień wcześniej a rano tylko szybciutko podgrzewam i mam pyszny, rozgrzewający posiłek w 3 minuty.
20-30g kaszy jaglanej należy dobrze opłukac, następnie ugotowac (musi odparowac prawie cała woda). Rozmieszac odżywkę białkową z mlekiem/wodą i wlac do kaszy, dodac starte jabłko, cynamon oraz imbir. Podgrzac delikatnie i odstawic do wystygnięcia, następnie do lodówki, a rano zajadac ze smakiem. Można dodac migdały lub inne cuda :)

A co piję? Nic prostszego - wodę mineralną (około 1.7-2L dziennie), herbatę zieloną (oczywiście liściastą. Takie ładne i smaczne ekspresówki niestety niewiele mają wspólnego z zieloną herbatą, więc uważajcie na to!), herbaty ziołowe: fiołek trójbarwny. Kawę (1 lub 2 kubki dziennie), jest to kawa z ekspresu, dodaję do niej około 30-60ml mleka 1,5% oraz 2 słodziki. Piję ją zazwyczaj do śniadania i czasami przed treningiem. W kryzysowych chwilach sięgam po kakałko (prawdziwe kakao, mleko, słodziki).
Mieszanka herbat zielonych z dużą ilością cytrynki.

Dziękuję. A.




wtorek, 11 listopada 2014

BRZUCH! Kilka rad, trochę mądrości.

Myślę, że gdyby zrobic ankietę "Dlaczego zaczynasz cwiczyc, co chciałbyś poprawic w swoim ciele?" to ponad połowa osób wskazałaby na BRZUCH. Za gruby, za tłusty, za bardzo odstający, z rozstępami, z boczkami, bez talii, za mało wyrzeźbiony, za bardzo wzdęty etc.
Tematyka sportu w ostatnich dwóch latach przeżywa prawdziwy rozkwit. Informacji jest mnóstwo, a mimo to wciąż pojawiają się pytania w stylu "Jakie cwiczenia na brzuch?", "Co zrobic żeby spalic tłuszcz z brzucha?", a mnie aż skręca. Dlatego postanowiłam napisac kilka słów o tym nieszczęsnym (a może szczęśliwym) brzuszku.








Po pierwsze: NIE DA SIĘ SPALIC TŁUSZCZU Z JEDNEJ PARTII CIAŁA. Jeśli redukujemy to redukujemy masę z całego ciała, jeśli tyjemy to niekoniecznie zawsze 'idzie w cycki'. Co gorsza (taka uszczypliwośc losu) bardzo często pierwsze zmiany zachodzą w miejscach w których ich nie chcemy. Chcąc miec szczuplejszy brzuch prawdopodobnie pierwszy zejdzie nam tłuszcz z piersi, potem z rąk, potem z nóg, pleców i na końcu przyjdzie czas na brzuch.
Dla przykładu: Mój mężczyzna (trenujący) dotarł do 90kg, po czym rozpoczął redukcję (bardzo długą redukcję), jego miejscem problematycznym była dolna częśc brzucha, która mówiąc brzydko 'zalała się'. Zrzucił 20kg. Fałda zmniejszyła się i to znacznie, a mimo to efekt nie jest do końca zadowalający. Prawie rok redukcji, trzymania diety, liczenia kalorii, nielicznych cheatów, mordercze treningi na siłowni około 4 razy w tygodniu.. Musicie byc cierpliwi!

A mój brzuch. Mój brzuch był zawsze płaski (ale to pewnie dlatego że nie ważyłam więcej niż 48kg przy 164cm wzrostu), jednak kiedy przekroczyłam magiczną granicę 50kg (niekoniecznie jedząc ryż z kurczakiem i brokułami) coś zaczynało się zmieniac. Ważąc 58kg (najwyższa waga w życiu ;o) dorobiłam się niemałej fałdy  i zrozumiałam co to znaczy miec oporny na zmiany brzuch :)

Trzeba było coś z tym zrobic! Co działa? A raczej co na mnie zadziałało:
Przede wszystkim DIETA. Bez tego ani rusz. To, że poskaczesz 40 minut przed telewizorem z jakąś radosną Panią na ekranie, a później pójdziesz ze znajomymi na pizzę popijaną colą będzie miało tylko jeden skutek - frustrację! Bo przecież cwiczysz, przecież starasz się, poświęcasz te kilka godzin w tygodniu i nic.
Często początkujący usprawiedliwiają się. Cwiczę, więc mogę sobie pozwolic na to i na to, bo przecież spalam więcej.

Kilka złotych zasad  pomocnych w redukcji tkanki tłuszczowej:
1. Wyeliminuj cukier, ale nie wpadaj w depresję gdy zjesz szarlotkę upieczoną przez babcię dwa razy w miesiącu.
2. Ogranicz fast foody. Doskonałą pizzę można zrobic na razowym lub twarogowym spodzie, a hamburgera przyrządzic z bułką twarogową i pieczonym kurczakiem. Rusz główką! :)
3. Zwiększ spożycie białka. Na początku będzie trudno. Zazwyczaj ludzie (szczególnie kobiety) jedzą go około 50g na dobę. A Ty powinnaś/powinieneś w tym wypadku jeśc go dwa razy więcej (osobiście spożywałam 115-135g białka). Jajka (nie z majonezem! i nie same białka jaj!), mięso (nawet wieprzowe, ale nie codziennie. Urozmaicaj!), ryby (czytaj skład zapuszkowanych wyrobów, czasami ryba stanowi tam 20%), warzywa strączkowe (soja jest niestety mocno modyfikowana, nie powinniśmy z nią przesadzac, a więc uważaj.), odżywki białkowe (nie są koniecznością. Jeśli potrafisz dostarczyc z naturalnego pożywienia odpowiednie ilości białka, zaoszczędzisz troszkę pieniążków).
4. Nie bój się tłuszczu. Szczególnie jeśli jesteś kobietą. Jedz -wcześniej wspomniane- żółtka jaj, avocado, tłuste ryby, oleje roślinne (nie smaż!), nasiona i orzechy, zażywaj tran, sięgaj po masło (w normalnych ilościach!)
5. Pij dużo! Woda 1,5-2,5L, oraz herbarty (nie cukruj, błagam :<) zielona, czerwona, yerba mate, ziołowe.. Tylko pamiętaj, że zamknięty w torebce proszek o nazwie zielona herbata nie jest zbyt dobrym rozwiązaniem. Wybieraj herbaty liściaste. Dwie kawy dziennie też Ci nie zaszkodzą.
6. Trenuj, na wszystkie sposoby. Najbardziej polecam trening siłowy, ale oczywiście nie każdy musi kochac hantle i sztangę i w drugą stronę cytując piosenkę: "Wiem, maraton jest fajny, ale nie każdy musi biegac". Po prostu mówię, że takowy jest najbardziej skuteczny. Rób interwały, to również super sposób na redukcję tkanki tłuszczowej. Ponadto wprowadź trening cardio jeśli lubisz (jeśli nie to naprawdę, nie zmuszaj się).
7. Urozmaicaj! Zarówno trening jak i dietę. 
Okej, najbardziej zależy Ci na brzuchu. Wiesz jak wygląda mój trening brzucha? Robię przysiady, wykroki, martwy ciąg i inne. Zdziwiony? 
Aby utrzymac dobrą postawę i technikę podczas tych cwiczeń z niemałym ciężarem mięśnie brzucha (i nie tylko) intensywnie pracują i jest to lepszy wybór niż 500 brzuszków dziennie.
Czasami (może 4 razy w miesiącu) wykonam kilka cwiczeń typowo na mięśnie brzucha i wtedy są tą różne kombinacje unoszenia nóg, unoszenia nóg (jakby do świecy), modyfikacje klasycznych brzuszków (nie x500!), nożyce itd.. 

Na potrzeby wpisu odbyła się sesja zdjęciowa mojego brzucha, za brak fryzury, makijażu i porządku w pokoju przepraszam! 

A teraz wykorzystując piękny, wolny dzień uciekam zmasakrowac moje nogi a później zachwycac się piękną jesienią na spacerze.
Wykorzystajcie dobrze ten dzień! I dbajcie o swoje brzuchy!
Dziękuję. A.

poniedziałek, 3 listopada 2014

Plany, przykładowy trening.



Wykorzystuję fakt wolnego poniedziałku na napisanie kolejnych kilku zdań tutaj. Jestem zaszczycona, że tyle osób zechciało przeczytac ostatni wpis, dziękuję!


A teraz do rzeczy.
Marzenie bycia fitness bikini pojawiło się jakiś rok temu i od tego czasu wzdycham wciąż do zdjęc wszystkich bikiniar, obserwuję, kibicuję, zachwycam się i czerpię wiedzę. Były momenty kiedy już zdecydowałam "Debiuty będą moje", ale potem przyszły inne rzeczy, problemy, brak czasu czy  po prostu brak chęci. Wciąż nie jestem pewna czy stac mnie na tak ogromne poświęcenia, ale byłabym cholernym i podłym tchórzem gdybym nie spróbowała. Życie jest nieprzewidywalne, więc jeśli nie uda mi się to nie załamię rąk i nie schowam się w pokoju. Mam dosc dużą wadę kręgosłupa, co już na samym początku odejmuje mi punkty, ale mam też ogromne szczęście. Znów wyjdę na samochwałę i narcyza, ale zapewniam Was, że nim nie jestem. Od zawsze 'kolekcjonuję' sprzęt sportowy. Mój tata jest sportowcem więc chętnie pomaga mi finansowo w zakupach różnych rzeczy. Tym sposobem mam pod swoim dachem naprawdę sporą siłownię (nie jestem milionerką i bogatym rozpieszczonym dzieckiem. Po prostu wolałam zawsze kupic sobie hantle zamiast nowej bluzki za 80zł). Jest ona rozrzucona po całym domu, ale gdy wyprowadzi się moja siostra (za miesiąc) przejmuję jej pokój, a w moim urządzam prawdziwą siłownię i tam gromadzę wszystkie sprzęty, które teraz są w każdym zakątku domu. Posiadam więc bieżnię, rowerek stacjonarny, orbitrek, ławeczkę do brzuchów, ławeczkę płaską, sztangę, ciężary (łącznie 70kg), stojak, 4 pary hantli o różnej ciężkosci, ciężarki do zapinania na nogi i nadgarstki, skakankę (szaleństwo), hula hop, schodek, drążek, matę i nie wiem co tam jeszcze. Następną inwestycją, na którą już zbieram hohoho i jeszcze dłużej jest cały atlas, stary, ale prawie nieużywany. No więc powiedzcie sami, czy mam prawo nie trenowac? :D
Dobra, ale trening to jedno, z nim nigdy nie miałam problemów, po prostu to kocham, ale jest jeszcze inna kwestia ...

Dieta! Podobno im więcej wiemy na temat odżywiania tym lepiej jemy. No okej, pod warunkiem, że nie mieliśmy nigdy żadnych obsesji lub nienormalnego podejścia do czynności zupełnie normalnej, potrzeby biologicznej. Nie chcę się w żadnym stopniu usprawiedliwiac, ale czasami ta wredna jędza o sobie przypomina. Tak więc potrafię przez dwa tygodnie jeśc wzorowo: jajka, mięso, ryby, kasza, ryż, oliwa, olej, orzechy, owies, warzywa, owoce, bla bla bla. Trzymac wspaniałe kalorie i makro, pękac z dumy, tylko po to by następny tydzień spędzic na leżeniu w łóżku z trzystu gramową czekoladą.

Niemniej jednak kto nie próbuję ten nie wygrywa. Za każdym razem kiedy zaczynam od nowa wierzę w sukces. Inaczej starania nie miałyby sensu, najmniejszego. 
Od kwietnia byłam na redukcji i schudłam rzeczywiście, ale nie o to chodziło. Jedząc czekoladę też da się schudnąc. Tylko to miałabyc redukcja tkanki tłuszczowej. No i to niekoniecznie się udało. Oczywiście w pewnym stopniu tak, ale nie w zadowalającym.
Jednak nie zejdę już poniżej tej wagi jaką mam. Muszę zacisnąc zęby i zaakceptowac, że będę teraz większa. Muszę byc. Bez przybrania masy mięśniowej nie mam o czym myślec. 
Uwielbiam śniadania. Tutaj dwa jajka sadzone, chlebek czystoziarnisty własnej roboty, kawa z odrobiną mleka oraz warzywa.
W tym okresie pracuję głównie nad górą ciała (bo gruszki nie mają dużych rączek :< ). Kalorycznośc na razie 1900kcal, zobaczymy jak będzie się zachowywał mój organizm. 

PRZYKŁADOWY TRENING NÓG:
Modyfikuję go dodając/odejmując powtórzenia lub ciężar, czasem zmieniam cwiczenia. Zaznaczam, że jestem zmuszona stosowac taki mały ciężar na przysiad, ponieważ mój stojak nie jest regulowany (jest przyspawany do ławeczki, do wyciskania sztangi, więc nie mam możliwości pod niego wejśc), robię więc z takim ciężarem który jestem w stanie podrzucic sobie nad głowę. Trenując u mojego chłopaka ustanowiłam swój życiowy rekord na przysiad 55kg co stanowiło 107% masy mojego ciała *.* taka dumna, haha!

Rozgrzewka podczas której wykonuję po 10-15 powtórzeń każdego cwiczenia (przysiad, wykroki) bez ciężaru. Trwa ona około 5-7 minut.
1.Przysiad ze sztangą 5 serii: 12x18kg ; 10x23kg 10x23kg 10x23kg 10x23kg
2. Wykroki chodzone (z hantlami każdy po 5kg), 4 serie: 24x10kg, 20x10kg 20x10kg 20x10kg
3. Prostowanie nóg na maszynie 3 serie: 12x25kg, 10x25kg, 10x25kg
4. Uginanie nóg na maszynie 3 serie: 11x20kg, 10x20kg, 9x20kg
5. Martwy ciąg na prostych nogach - około 15 powtórzeń w ramach rozciągnięcia.
Rozciąganie: 5-10 minut.

Był to pierwszy trening nóg od dwóch tygodni dlatego przyznam się, że nie nie dałam z siebie stu procent. Spokojnie dołożyłabym jeszcze 1 lub 2 serie przysiadów, ale po prostu wiem jak kończy się morderczy trening nóg po dwutygodniowej przerwie, a naprawdę nie mogę byc w tym tygodniu kaleką.

*Jeżeli macie jakieś pytania, bądź rady dla mnie (wiem, że wiele z Was ma dużo większe doświadczenie i wiedzę) to proszę pisac, doradzac, krytykowac, albo tutaj albo na moim Instagramie fit.gagatekk


Dziękuję.

 A.

sobota, 1 listopada 2014

Początki bywają trudne. Chyba najtrudniejsze.

Myśl o założeniu bloga chodziła za mną już ponad dwa lata, ale zawsze czegoś brakowało: pomysłu, zdolności, mocnego bodźca, motywacji, determinacji, cierpliwości, wiary. 
Zapraszam na mój Instargram fit.gagatekk :)

Pisac lubiłam zawsze. Zawsze też byłam nieśmiała (o czym nikt poza mną nie wie, bo czy dusza towarzystwa może byc nieśmiała? A no jak widac może). Bałam się reakcji ludzi (Twojej reakcji, mój kochany czytelniku), krytyki, porażki. Nie potrafię nie słuchac ludzi. Ich zdanie jest dla mnie bardzo ważne i czasami bardzo bolesne. Niemniej jednak przyszedł ten czas, kiedy marzenia przerosły strach, więc piszę.

Moja przygoda z szeroko rozumianym zdrowym stylem życia zaczęła się już w drugiej gimnazjum, zupełnie bez większego powodu. Nie byłam ani chora, ani gruba. Wręcz przeciwnie, zawsze miałam niedowagę, co zupełnie mi nie przeszkadzało. Zawsze jadłam co chciałam i ile chciałam. Byłam jedną z tych osób, które słyszą "Jak to jest, że tyle jesz, a jesteś taka chuda?". I to nie tak, że tylko mi się wydawało, że jem dużo, naprawdę jadłam dużo (i niezdrowo przy okazji), ale ten wiek i dojrzewanie rządzi się swoimi prawami. Na śniadanie: płatki z mlekiem, do szkoły 2-3 kanapki, jabłko i banan, po szkole słodki napój, obiad dwudaniowy, często rzeczy smażone i bardzo tłuste, później kilka cukierków na deser, czasami paczka Łakotek maczanych w kawie, przed kolacją dwie kajzerki z roztopionym serem i ketchupem, no a na kolację to różnie - kiełbaski, parówki, jajka, chlebek, pizza, co tam mama zrobiła. Chyba większośc nastolatków się tak odżywia i może to tak właśnie musi byc. Obawiam się, że gdybym wtedy liczyła kalorie i jadła czysto to moje dojrzewanie i zmiana w kobietę mogłyby się nieco skomplikowac. I skomplikowały się, ale z innego powodu.
W pierwszej gimnazjum poznałam chłopaka. Zaczęło się. Chyba była to pierwsza miłośc. A teraz możecie się śmiac: poznałam go w internecie i na tym się skończyło, ale była to znajomośc naprawdę intensywna. Był starszy, przystojny, opiekuńczy, imponował mi. No cóż, chyba każda nastolatka by oszalała. Rozmawialiśmy codziennie przez skype, telefon, smsów wysyłaliśmy miliony i tak to trwało z większymi czy mniejszymi przerwami. W końcu po wielu miesiącach znajomości zaplanowaliśmy nasze spotkanie (z dużym wyprzedzeniem). Musiałam więc go zachwycic, wyglądac najlepiej jak tylko może wyglądac dziewczyna. Sprawic by oszalał na moim punkcie i został ze mną.
Miałam 163cm wzrostu i ważyłam 49 kg. Zawsze coś trenowałam więc nie byłam skinny fat (mimo tej fatalnej diety). Niemniej jednak dla M. musiałam wyglądac lepiej. Chciałam zrzucic 2kg. I zrzuciłam...
Na oddział pierwszy raz trafiłam bodajże 17 maja. Anorexia nervosa. 37kg, mnóstwo wody w worku osierdziowym i wokół miednicy, brak miesiączki, łysiejąca głowa, puls 39, sine kończyny i paznokcie, zawroty głowy, szum w uszach, siniaki (kości przebijają skórę i tak powstają setki siniaków, nic przyjemnego), depresja, jeszcze 2 miesiące i mogłoby mnie tu nie byc. Nie chcę się rozpisywac na ten temat. Nie ma się czym szczycic. Jeśli ktoś będzie zainteresowany napiszę o tym innym razem. Do szpitala trafiłam ponownie we wrześniu tegoż samego roku, gdy znów utraciłam to, co w maju przybrałam. Tym razem musiałam posiedziec trochę dłużej. Wyszłam ważąc 46kg. Wiedziałam, że nie mogę i nie chcę już chudnąc, ale przytyc też nie chciałam, a okresu wciąż nie było.
W maju następnego roku poznałam mojego kochanego K. dzięki któremu pokonałam chorobę, poczułam się piękna. Zrozumiałam, że muszę jesc, że jedzenie nie robi mi krzywdy. Zjadłam pierwszą, niewmuszoną kostkę czekolady. Smakowała najlepiej na świecie. Przepłakałam pół nocy, mając tak okropne wyrzuty sumienia, ale stało się. Następnego dnia zjadłam kolejne kostki.. W końcu jadłam 6 czekolad dziennie, płacząc potem, gardząc sobą i nienawidząc się. Chciałam wymiotowac, ale nie potrafiłam. Napady obżarstwa. Prawie bulimia. Przytyłam - to oczywiste i wreszcie ważyłam tyle ile powinna ważyc zdrowa, prawie dorosła kobieta, ale nie czułam się dobrze.
W końcu zmądrzałam, tak naprawdę. Zaczęłam jesc czysto i odpowiednio dużo, cwiczyc na siłowni, biegac. Liczyłam kalorie, ale już nie obsesyjnie tylko dla lepszej kontroli i efektów. Efekty były. Jędrne ciało, niski poziom tłuszczu, pojawiający się kaloryfer, widoczne mięśnie ud i ramion.
Ale przeszłosc zawsze z nami zostaje. Mogę jesc dwa tygodnie czysto, cwiczyc codziennie lub nawet dwa razy dziennie, lecz kiedy sięgnę po coś zakazanego wszystko się sypie. Zamiast zjesc pół czekolady ja zjadam 3 czekolady, dwie bułki, pizzę,  ciastka. Potem są wyrzuty. Postanowienie poprawy. Kolejny dzień i kolejne porażki. I w tydzień marnuję wszystko na co pracowałam miesiącami.
Muszę się nauczyc normalnie życ. I ten blog ma mi w tym pomóc.

Jestem Agata i rozpoczynam moją walkę o zdrowe ciało, zdrowy umysł, równowagę, kratę na brzuchu, duże bicki, pierwszy maraton i 70 kg na przysiad. 

Będę pisac tu dla siebie i motywowac przy okazji Was, jeśli tylko zechcecie. Wiedzę mam naprawdę ogromną (i wbrew pozorom jestem skromna. Tym razem mówię prawdę). Każdy dzień będę opisywac pod kątem diety i treningu. Ma byc czysto, pysznie, aktywnie i pozytywnie!
*Jeśli ktoś dotrwał do końca - moje gratrulacje! :)

"Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą."
A.